Charles Chaplin zwykł mawiać, że kobieta uczyni milionerem tylko takiego mężczyznę, który jest miliarderem. Wraz z 1 stycznia 1995 roku w ten sposób z Polakami postąpiła denominacja. Nagle nawet kilkumilionowe wynagrodzenia uszczupliły się o cztery zera, ale nikt nie robił z tego powodu awantur. Dlaczego w ogóle doszło do denominacji, jak ona wyglądała i czemu, jeśli ktoś właśnie sobie przypomniał, że w skarpecie trzyma plik ze starymi złotymi to pozostaje mu jedynie cieszyć się z ich sentymentalnej czy kolekcjonerskiej wartości?
Aby w pełni zdawać sobie sprawę, o czym mówimy, przyjrzyjmy się definicji denominacji. Najprościej mówiąc, to proces polegający zmianie dotychczas waluty na nową. Reformie towarzyszy obniżenie nominalnej wartości starej jednostki pieniężnej. Przeprowadza się ją w momencie wysokiej, długotrwałej inflacji, która zmusza bank centralny do emitowania banknotów o coraz wyższych nominałach. Denominacja może mieć charakter nieekwiwalentny, czyli relacja między starą a nową walutą jest różna dla wynagrodzeń, cen, zobowiązań itp. Z takim zjawiskiem mieliśmy do czynienia 30 października 1950 roku, kiedy to płace, ceny oraz oszczędności zdeponowane w bankach (do 100 tys. starych złotych) przeliczano w proporcjach 100:3, natomiast gotówkę – 100:1. Zmiana poważnie uszczupliła portfele Polaków, zabierając im 2/3 oszczędności. Ba, posiadając obcą walutę, złote monety, platynę czy złoto trzeba było ją odsprzedać państwu. W przeciwnym razie można było trafić do więzienia na okres do 15 lat, a w przypadku gdy handlowało się zakazanymi środkami groziło dożywocie, a nawet kara śmierci. Nie dziwi zatem to, że gdy w 1990 roku zaczęto coraz głośniej podejmować temat denominacji, społeczeństwo ze sporą nieufnością podchodziło do pomysłu władz.
Złotówka traci na wartości
Jednak reforma była konieczna. W 1990 roku inflacja osiągnęła poziom trzycyfrowy – w stosunku do grudnia 1989 roku wyniosła 585,8 proc. Mieliśmy zatem hiperinflację. Złotówka traciła na wartości po kilkadziesiąt procent każdego miesiąca, co zmuszało bank centralny do drukowania coraz wyższych nominałów. Przybywało zer. Ceny rosły, co zmusiło do wycofania monet, bo ich produkcja pochłaniała spore sumy, a same nie były praktycznie nic warte. Najniższy nominałem było banknot 50 zł, który w rzeczywistości nie pozwalał na zakup czegokolwiek. Polacy za te same pensje mogli kupić mniej. Średnie wynagrodzenie wynosiło 6 mln zł. Za chleb trzeba było zapłacić ok. 6,7 tys., za cukier – ok. 9,5 tys., kilogram szynki kosztował blisko 13 tys., a nowy polonez wymagał wyłożenia 143 mln PLZ.
Przeliczanie pieniędzy o milionowych nominałach było coraz trudniejsze przy postępującej informatyzacji. 17 lipca 1990 roku prezes NBP, Władysław Baka, po raz pierwszy publicznie wspomniał o projekcie denominacji złotego. W międzyczasie w Niemczech rozpoczęto produkcję nowych złotych, aby móc szybko wprowadzić je do obiegu po denominacji (Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych była zbyt obciążona bieżącą produkcją). Jednak banknoty o nominałach od 1 do 500 zł, na których widniały wizerunki polskich miast (projekt Waldemara Andrzejewskiego) nigdy nie stały się prawowitym środkiem płatniczym. Wszystko przez zbyt słabe zabezpieczenie przed ich fałszowaniem. Z kolei Mennica Polska zaczęła wybijać monety. Jeśli przyjrzycie się groszom i złotówkom w swoim portfelu, to może znajdziecie jeszcze wśród nich te z datą produkcji przypadającą nawet na 1990 rok.
Denominacja z opóźnionym zapłonem
Kwestię denominacji odłożono z powodu utrzymywania się inflacji na bardzo wysokim pułapie. Ustalono, że na reformę pieniężną przyjdzie czas, gdy spadnie ona do poziomu jednocyfrowego. Nie zaprzestano jednak przyzwyczajania Polaków do nieubłaganej zmiany. Wyzwaniem było to, aby przekonać ich, że denominacja będzie miała charakter ekwiwalentny, czyli zostanie zachowana odpowiednia proporcja między starą a nową walutą. Podkreślano, że nikt nie straci na operacji jak to miało miejsce 40 lat wcześniej. Poza tym wszyscy będą odpowiednio poinformowani o rozpoczęciu zmian.
Coraz więcej Polaków opowiadało się za zmianą, rozumiejąc, że to nie tylko potrzeba usprawnienia i zmniejszenia kosztów obiegu pieniędzy, ale też budowy dobrego wizerunku polskiej gospodarki na arenie międzynarodowej. Trudno sobie wyobrazić, aby traktowano nas poważnie, gdybyśmy wyjeżdżając za granicę mówili, że zarabiamy w milionach, a za drobne artykuły spożywcze płacimy w tysiącach. Chciano również pozbyć się pozostałości po okresie PRL-u. Denominacja miała także przynieść bardziej trwałe banknoty (stare niszczyły się już po 2-3 miesiącach) i przywrócić monety, a co za tym idzie zmniejszyć liczbę fałszerstw. Na przeszkodzie wprowadzenia ustawy o nowej walucie stała również sytuacja polityczna z maja 1993 roku, kiedy to prezydent Lech Wałęsa rozwiązał sejm.
Sam prezydent stał się też obiektem prześmiewczej piosenki „100 000 000” wykonywanej przez Kazika. Artysta „upomina” się w niej o swoje 100 mln starych złotych, które Lech Wałęsa, w ramach kampanii przed wyborami prezydenckimi w 1990 roku, obiecywał każdemu Polakowi, który zagłosuje na niego, a nie na Tadeusza Mazowieckiego. Pieniądze miały pochodzić z prywatyzacji przedsiębiorstw.
Oczywiście, obietnica nigdy nie została spełniona, a Wałęsa tak odniósł się do utworu:
– Śpiewa piosenkarz, że: „Wałęsa oddaj sto milionów” – ja chciałem dać! Chcę! Tylko, że oni mi nie pozwalają, a ja nie mogę, bo ja nie mam mocy wykonawczej. Ale to niech ten piosenkarz, który uważa, że on jest inteligentniejszy, to niech pomyśli, że to nie ja. Tylko niech on ostatnią zwrotkę zaśpiewa: „Pomóżmy Wałęsie zrealizować to”, „Pomóżmy Wałęsie lepiej to zrobić, mądrzej. Ja nie mówię… to jest wprost niezbyt mądre, ale w samym założeniu mądre”.
Co ciekawe, znalazł się jeden wyborca, który za niedotrzymanie obietnicy wytoczył prezydentowi proces. Jednak Sąd Najwyższy uznał, że przedwyborcze zapewnienie Lecha Wałęsy, mimo że wypowiedziane na forum i zarejestrowane m.in. przez media, nie było prawnie wiążące.
Wymiana starych złotych
Wróćmy jednak do denominacji. Ostatecznie ustawę uchwalono 7 lipca 1994 roku. Na jej mocy wraz z 1 stycznia 1995 roku rozpoczął się proces wymiany starego złotego (PLZ) na nowy (PLN) w proporcji 10 000:1. Oznaczało to, że 1 nowy złoty był równowartością 10 000 starych złotych, natomiast 1 grosz odpowiadał starym 100 złotym. Ustalono, że dawne banknoty będą funkcjonować do 31 grudnia 1996 roku. Aby ułatwić Polakom wejście w nowy system, w listopadzie 1994 roku rozpoczęto ogólnopolską kampanię informacyjną, której głównym hasłem był wierszyk szkoleniowy: „Zasłoń palcem zera cztery – zyskasz złoty nowej ery”. Wypowiadał go… chomik.
Nowe banknoty o nominałach 10, 20, 50 zł oraz 9 monet o nominałach 1, 2, 5, 10, 20 i 50 gr oraz 1, 2 i 5 zł zaprezentowała ówczesna prezes NBP, Hanna Gronkiewicz-Waltz na konferencji 7 grudnia:
Za projektem banknotów z władcami Polski stał Andrzej Heidrich, który wcześniej stworzył serię „Wielcy Polacy”, obowiązującą do końca 1996 roku. Jak wspomina, w starych złotych zabrakło m.in. banknotu o nominale 5 000 000 PLZ, na którym umieścił Józefa Piłsudskiego – banknot miał być ostatnim z serii przed denominacją, ale ostatecznie nigdy nie wszedł do obiegu.
Podwójne ceny
Zatem z 1 stycznia 1995 roku zaczęliśmy płacić banknotami z wizerunkiem Mieszka I (10 zł), Bolesława Chrobrego (20 zł), Kazimierza III Wielkiego (50 zł). Z kolei od 1 czerwca (opóźnienie wynikało z chęci uniknięcia pomyłki przy przeliczaniu starych i nowych pieniędzy o tych nominałach) do obiegu weszły pieniądze z Władysławem Jagiełłą (100 zł) oraz Zygmuntem I Starym (200 zł).
Jednocześnie jeszcze przez dwa lata (do 31 grudnia 1996 roku) można było posługiwać się starymi pieniędzmi, co miało swoje plusy i minusy. Wśród tych ostatnich warto wspomnieć o podwójnych cenach – w starej i nowej walucie, co przez dłuższy czas wywoływało dezorientację. Zwłaszcza, że ceny z końcówkami powyżej 50 starych złotych zaokrąglano do 1 grosza. Te z niższą końcówką obcinano.
– Najmniej kłopotów z przeliczeniem miały osoby młode. Z kolei starsi wiele razy prosili, aby wydawać im resztę tylko w starych złotych, a nie w obu walutach. Co rusz padało pytanie: „A ile to by kosztowało w starych złotych?” – wspomina okres bezpośrednio po denominacji pani Maria, ówcześnie pracująca jako ekspedientka w jednym z wrocławskich sklepów sieci SPOŁEM.
Mimo szeroko zakrojonej akcji informacyjnej, pierwsza styczność z nowymi pieniędzmi była dla wielu Polaków niespodzianką – co innego teoria, a co innego poczuć fizycznie modyfikację. Nagle przestaliśmy zarabiać miliony i płacić tysiącami. Portfele przestały być wypchane, a znów zaczęły pobrzękiwać w nich monety. Nie lada wyzwaniem była wizyta w banku, kiedy to podając kasjerce gruby plik dostawało się w zamian kilka papierków i miedziaków. Przynosząc błękitne banknoty o nominale 100 000 zł ze Stanisławem Moniuszko wychodziło się ze stuzłotówkami, a Waryński widniejący na pliku dziesięciozłotówek stawał się jednogroszówkami.
Los starych banknotów
Wraz z 1 stycznia 1997 roku stare złote przestały być prawnym środkiem płatniczym w Polsce, ale jeszcze do końca 2010 roku każdy kto znalazł na dnie szafy czy w innych domowych schowkach stare pieniądze miał szansę wymienić je na nowe. Przed ostatecznym terminem próbowano uświadomić Polaków, że od 2011 roku stare pieniądze będą tylko sentymentalną pamiątką za pomocą m.in. akcji „Wymieńmy się”, którą NBP prowadził wspólnie z Caritasem. Oddając starą walutę można było wspomóc program „Skrzydła”, którego celem było wsparcie edukacji dzieci z ubogich rodzin, a także dofinansowanie dożywiania.
Jak wynika z danych NBP, wciąż w naszych domach kryje się ponad 8 mld sztuk starych monet i banknotów, które w sumie są warte 173 mln zł. Jeśli znajdziemy w przysłowiowej skarpecie kilkumilionowy plik starych złotych, to mamy dwa wyjścia. Możemy zachować je na pamiątkę lub, jeśli przypominają nam o tym, że 5 lat wcześniej ich wymiana powiększyłaby domowy budżet o kilka tysięcy złotych, możemy spróbować sprzedać starą walutę na aukcji internetowej. Aby dowiedzieć się, jaką wartość ma nasza kolekcja można wybrać się np. do sklepu kolekcjonerskiego bądź na targi numizmatyczne. Jeśli trafimy na prawdziwego kolekcjonera, za banknot w dobrym stanie możemy dostać nawet kilkaset złotych.