Ile jest warte życie czterech osób? Dla sprawców napadu na oddział Kredyt Banku przy Żelaznej w Warszawie warte było ledwie 100 tys. zł, bo tyle właśnie zrabowali ze skarbca. 3 marca 2001 roku Polską wstrząsnął najbrutalniejszy napad na bank w historii.
Przestępcy napadający na banki zazwyczaj posiłkują się bronią, aby sterroryzować ochronę i pracowników. Nie posuwają się jednak do pozbawienia zakładników życia. W skoku na bank chodzi tylko o pieniądze, więc po co brudzić sobie ręce krwią? Cienką czerwoną linię przekroczyli jednak sprawcy skoku na jeden z warszawskich oddziałów Kredyt Banku. Ich bezwzględność kosztowała życie cztery osoby: trzy kasjerki i ochroniarza.
Z ochroniarza złodziej
Jest 3 marca 2001 roku. Policja zostaje powiadomiona, że do domu z pracy nie wróciły jeszcze pracownice oddziału Kredyt Banku przy ulicy Żelaznej w Warszawie. Trzy kasjerki powinny zakończyć zmianę o godzinie 13, a tymczasem nie dają znaku życia. O godzinie 18 patrol policji i dyrektor oddziału podjeżdżają pod placówkę banku. Drzwi są zamknięte na cztery spusty, a w środku nie ma żywego ducha. Nieczynne? Można odnieść takie wrażenie, ale policjanci dostrzegają, że jedna z maszynek do liczenia banknotów jest włączona. To podejrzane. Funkcjonariusze wybijają szyby i wchodzą do środka. Przeszukanie pomieszczeń banku nie daje rezultatu: wszędzie pusto. Policjanci kierują się do skarbca i dopiero tam ich oczom ukazuje się makabryczny widok. Na podłodze, w kałużach krwi, leżą trzy kasjerki. Są martwe. Zginęły od strzału w tył głowy z bliskiej odległości. Później w studzience rewizyjnej zostaje znaleziona czwarta ofiara – ochroniarz.
O napadzie natychmiast informują media w całej Polsce. Poraża bestialstwo złodziei. Szok narasta, gdy okazuje się, że kasy zniknęło zaledwie 100 tys. zł. Policja od razu zabiera się do pracy. Technicy kryminalistyczni milimetr po milimetrze sprawdzają placówkę banku w poszukiwaniu śladów. Znajdują ich przeszło tysiąc, ale żaden nie należy do sprawców. Śledczy postanawiają prześwietlić pozostałych pracowników oddziału i ich krewnych. To dobry trop. Pierwsze przesłuchania nie przynoszą jednak rezultatu. Dopiero, gdy wytypowani podejrzani oglądają zdjęcia zamordowanych kasjerek podczas badania wariografem, sprawa nabiera tempa – igła urządzenia drga wyraźnie, kiedy fotografia trafia przed oblicze Grzegorza Sz. Jest czerwiec 2001 roku.
Później na policję zgłaszają się członkowie rodziny Grzegorza Sz., już wtedy uznanego za jednego z głównych podejrzanych. Zeznają, że widzieli Sz. palącego ubrania i obuwie. Przyparty do muru pęka przyznaje się i wsypuje wspólników. Do aresztu trafiają Marek R. i Krzysztof M. – ochroniarz w Kredyt Banku przy Żelaznej. Dołącza do nich Kamila M., u której przechowywali łup. Skradzione pieniądze w większości przepuścili na alkohol i drogie ubrania.
Podczas procesu cała trójka sprawców nie okazuje skruchy. Krzysztof M. pozostanie nieugięty do samego końca, pozostali zaczną w końcu wykazywać żal. Sz. utrzymuje jednak, że postąpiłby jeszcze raz tak samo, gdyby miał taką możliwość. Zawahałby się przed pociągnięciem spustu, jeśli – jak przyznał – w Polsce nadal obowiązywałaby kara śmierci. Jego wypowiedź była później przytaczana przez zwolenników przywrócenia kary głównej. Sąd skazuje całą trójkę na dożywotnie więzienie.
To była egzekucja
Jak wyglądał sam napad? Krzysztof M. przyszedł do banku z samego rana, jeszcze przed otwarciem. Nie miał tego dnia służby, a obecnemu w placówce ochroniarzowi wyjaśnił, że zapomniał ubrania. Kolega wpuścił M. do środka, po czym został przez niego ogłuszony. Krzysztof M. otwiera drzwi kompanom, po czym zanoszą nieprzytomnego ochroniarza do studzienki rewizyjnej; Sz. strzela do niego trzykrotnie z pistoletu. Bandyci czekają na pojawienie się kasjerek. Gdy wszystkie trzy są już w środku, wychodzą z ukrycia i terroryzują kobiety bronią. Schodzą o skarbca. Gdy okazuje się, że znajduje się w nim 100 tys., biją kasjerki, a potem każą się im położyć na podłodze. Wtedy Sz. strzela każdej z nich w tył głowy. Jedna z kobiet umiera od razu, pozostałe są ranne, więc sprawcy dobijają je kolbami pistoletów. Następnie zabierają pieniądze i wychodzą. Całość sprawia wrażenie drobiazgowo zaplanowanej egzekucji.